Witajcie czytelniczki!
Dziś zaczynamy nową serię artykułów dla kobiet, które chcą zostać perfekcyjnymi florystkami. Wpisy będą publikowane co kilka dni, dlatego zostań ze mną i śledź kolejne artykuły!
Pozwól, że cofnę się w czasie i opowiem Ci, Droga Czytelniczko, jak i kiedy zaczęłam pracę w branży ślubnej. Było to 9 lat temu. Niestety obok siebie nie miałam nikogo, kto byłby w stanie poprowadzić mnie za rękę z punktu A do punktu B. Prawdę mówiąc, uczyłam się na swoich błędach i popełniałam ich całkiem sporo. Dziś mnie bawią i rozśmieszają – wtedy jednak były dla mnie czymś trudnym.
Doskonale pamiętam moje pierwsze zlecenie na przygotowanie dekoracji weselnej. Było ono w kolorze pudrowo-błękitnym. Klientka zażyczyła sobie 12 kwiatowych kompozycji, w bardzo modnych wtedy kielichach typu martini.
Materiałem florystycznym były pudrowe dalie i błękitne hortensje oraz zieleń dekoracyjna typu ruskus i eukaliptus. Poza tym na stołach miały znaleźć się jasnoróżowe świece w kształcie walca oraz błękitny, satynowy bieżnik.
Im bliżej było tej uroczystości, tym bardziej byłam zestresowana. Dosłownie po nocach śniła mi się ta dekoracja. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jako młoda i niedoświadczona florystka totalnie nie umiałam wyliczyć, ile muszę zamówić kwiatów. Cały czas wydawało mi się, że zabraknie roślin, których musiałam użyć w dekoracjach.
Szczerze powiedziawszy, to też był mój nocny koszmar, który towarzyszył pewnie nie jednej z Was. Budziłam się przerażona wizją, że kompozycje na sali wyglądają bardzo biednie i klientka jest rozczarowana całym wystrojem. Co więcej, w głowie kotłowały się myśli, że zostanie złożona reklamacja i nie otrzymałam żadnej zapłaty. A do tego, że zła opinia na mój temat pójdzie w świat. Chyba to ostatnie było najgorszą możliwą opcją, jaka mogłaby mi się przytrafić.
I wiecie, co się stało? Nie uwierzycie! Dekoracje były piękne – poczułam ogromną ulgę, słysząc zachwyt mojej klientki (była niesamowicie zadowolona!). Ale niestety – moje konto bankowe nie! Było puste! Po wykonanym zleceniu okazało się, że kupiłam więcej kwiatów, niż zakładał budżet. Czyli mówiąc kolokwialnie “popłynęłam” na pierwszej dekoracji.
Człowiek uczy się na błędach, a przynajmniej tak mówią. Następnym razem wiedziałam jedną ważną rzecz: że najpierw trzeba sprawdzić ceny kwiatów i dopiero wtedy policzyć, ile roślin będę potrzebować na każdą kompozycję. Nie można działać “na wariata”, bo niestety liczby nie kłamią, a rachunek zysków i strat zawsze zadziała na naszą niekorzyść, jeżeli wcześniej nie policzymy kosztu kwiatów.
Pierwsze doświadczenie to był moje największe zwycięstwo. Moje pozytywne podejście do życia, umiejętność zamiany porażki w sukces oraz szybka nauka pozwoliły mi przy następnym zleceniu wyjść na swoje. Następnym razem wiedziałam też, ile roślin muszę zamówić. No cóż, jak to się mówi: człowiek uczy się na błędach, a bycie optymista bardzo pomaga.
Takie były moje początki. Jeśli chcesz poznać więcej problemów początkujących florystek – a także ich rozwiązanie, zapraszam Cię do śledzenia kolejnych artykułów. Jestem pewna, że dzięki nim unikniesz biznesowo-florystycznych katastrof, które popełniłam i które nie są przyjemne.
A Ty? Liczysz koszt kwiatów potrzebnych do wykonania kompozycji?
1 komentarz